czwartek, 23 lutego 2012

Zobaczysz, będzie dobrze! Wszystko się ułoży!

Takie oto słowa czytam najczęściej na forum wizaż po poście: "Jestem w ciąży, partner mnie zostawił, nie skończyłam jeszcze szkoły, nie mam pracy, na rodzinę nie mogę liczyć, ojciec pije, matka pije, co ja mam robić???"

I automatycznie szlag mnie trafia.

Ok, ja wiem, że antykoncepcja i trzeba było myśleć, zanim się poszło do łóżka - wszak dzieci z powietrza się nie biorą. Przyjmijmy też, że zdarza się antykoncepcja zawodna. I - w ogóle to nie ma w tym momencie znaczenia: stało się. Po ptokach, w ciele kobiety doszło do zapłodnienia, komórki się mnożą jak szalone i już niedługo pomachają do nas rączką. I co teraz?

W normalnej sytuacji, czyli: jest zawód jakiś, praca, stałe zarobki, pewne miejsce do mieszkania i partner (choć nie zawsze, powiedzmy, NAJWAŻNIEJSZE do podjęcia decyzji są te pierwsze czynniki) kobieta po wpadce owszem, może załamać ręce, ale z reguły się otrząsa, bierze rzecz na klatę, nosi ciążę, rodzi i jest ok. Problem zaczyna się, gdy życie różowo nie wygląda, czyli przyszła matka: jest nieletnia, jeszcze się uczy, nie uczy się bo nie, ale perspektyw żadnych, zawodu nie, pracy nie, PIENIĘDZY żadnych, do tego tatuś chleje, chłopak zrobił papa i odszedł w siną. 

Polskie prawo nie przewiduje możliwości usunięcia ciąży w takich sytuacjach (dopuszcza - choć w rzeczywistości różnie bywa dzięki KK i różnym organizacjom - w przypadku zagrożenia realnego życia matki, w wyniku gwałtu lub gdy płód posiada liczne wady, skutkujące poważną chorobą, kalectwem czy śmiercią dziecka). I ok, prawo nie dopuszcza - nie namawiam zatem nikogo do aborcji, aczkolwiek nie od dziś wiadomo, że podziemie aborcyjne ma się dobrze. 

Ale, na litość boską - szalony hurraoptymizm w stylu: no co się martwisz, JAKOŚ się przecież ułoży, będzie dobrze, nie możesz usunąć bo od pierwszych komórek to człowiek, ZBRODNIARKA! bo kobieta choćby tylko odważyła się pomyśleć o usunięciu ciąży - doprowadza mnie do pasji.

Żadna z krzyczących tak nie zastanowi się, że tu nie ma co liczyć na cud. Są sytuacje, rodziny, gdzie było, jest i będzie źle. Że ta, nie daj Boże nieletnia, przyszła matka nie ma złamanego grosza, a pieniądze są potrzebne. Ciążę teoretycznie państwowo można prowadzić, ale niech tak zdarzy się choroba w ciąży poważniejsza - leki trzeba kupić. Żywić się porządnie też by wypadało. No i gwóźdź programu: wyprawka dla dziecka (i dalsze utrzymanie go). Kilka tysięcy na początek, a co dalej? Zdrowe dziecko to powiedzmy jakieś 400zł miesięcznie (jeśli nie jest piersiowe to więcej). Ale wystarczy choćby alergia - i koszta wzrastają. W naszym kraju (i chyba nigdzie na świecie) nie da się utrzymać dziecka i siebie bez pieniędzy. 

Teoretycznie można rozważyć oddanie do adopcji (choćby ze wskazaniem) lub pozostawienie dziecka w oknie życia. Tyle, że jeśli dziewczyna, kobieta w ciąży od razu wie, że nie byłaby w stanie tego uczynić - znów pytanie: co dalej? 

I nikt, NIKT, żadna z tych krzyczących nie zastanowi się nad tym. Łatwo powiedzieć aborcji NIE. Bo to nie one będą się zmagały z niewyobrażalnymi problemami. I żadna nie pomoże, potrafią tylko krzyczeć. 

Dzisiaj przeczytałam: w takich sytuacjach życie może być tylko czarne lub białe, tu nie ma miejsca na szarości. A guzik. Tu się trzeba zastanowić mocno, co zrobić, jaką decyzję podjąć. Tu trzeba poszukać, czy w ogóle jest jakakolwiek szansa na pomoc, z którejkolwiek strony. 

W naszym kraju (i chyba nigdzie na świecie) nie da się utrzymać dziecka i siebie bez pieniędzy.  A mam wrażenie, że krzyczące o tym zapominają.  

Raz jeszcze: nie namawiam do aborcji. Namawiam do tego, by zastanowić się, co i czy w ogóle mogę coś zrobić w dramatycznej sytuacji. Czy jest jakakolwiek realna szansa na to, że będę mogła dziecko utrzymać. 

wtorek, 21 lutego 2012

Zabawa w doktora, czyli zestawy lekarskie

Dawno o zabawkach nie pisałam :)
Co prawda, córa (21mcy) nie posiada takiego ustrojstwa, ale planuję, planuję - na 2 urodziny może? 
Każdy z nas bawił się w lekarza, prawda? Zastrzyki robiło się patykiem albo prawdziwą strzykawką, którą się wysępiło po chorobie (tak, tak, kiedyś można było dostać prawdziwą strzykawkę od pielęgniarki - ba! nawet ampułkę po zastrzyku, taką z grubego szkła z gumką na wierzchu - ktoś pamięta?), od mamy wyciągało się puste blaszki po pastylkach... Szczęściarze mieli prawdziwe, lekarskie zestawy - z kiosku za 300zł. 

A co dzisiaj można dostać? A proszę bardzo - zdjęcia jak zwykle nie moje, pochodzą ze sklepów (i są przy okazji niezłą reklamą, hehe):

Zestaw małego weterynarza, DJECO, 89,70zł, sklep dadum.pl. Wizualnie podoba mi się bardzo, choć mam wrażenie - trochę ubogi w akcesoria zestaw. Cena wysoka, no, ale tu za markę się płaci:


Zestaw mały lekarz HABA, cena 120zł, dadum.pl. Pokazuję dla porządku, ale osobiście nie kupiłabym - nie lubię zabawek tego typu, zrobionych z tkanin. Szybko się brudzą, a w przeciwieństwie do plastikowych elementów - wyczyszczenie wymaga więcej czasu. No, ale co kto lubi. Ale wygląda ładnie:



Mały doktor KIDDIELAND, 57zł, sklep mazakzabawki.pl. Posiadam zabawki tej firmy, dobrej jakości, natomiast średnią opinię o takowej znalazłam TUTAJ - w odniesieniu do tego zestawu. Może trafił się bubel? Wygląda tak:



Mały doktor FISHER PRICE, 44zł, sklep patiimaks.pl. Raczej babska rzecz, ten kolor... Oraz  FISHER PRICE, ale w torebeczce z tkaniny, cena 49zł, sklep bobomarket.pl. I - nie jest to róż :) Istnieje wersja zielonotorbista (torbowa? :)) oraz w czerwieni. Sporo akcesoriów, i o ile firma ma sporo idiotenzabawek, to jednak nie ma co ukrywać - jakościowo SĄ dobrzy. Przypuszczam więc, że i zestawy lekarskie będą w porządku.



Zestaw lekarski ze sklepu fabrykawafelkow.pl, cena kosmiczna - 199zł. Wszystko z tekstyliów, plus za dołączenie fartuszka, ale czy to jest warte takich pieniędzy?


Walizka MAŁY LEKARZ, 39zł, ekotoys.pl. Drewniany komplet, przeznaczony dla dzieci powyżej 3 roku życia. Niewielki, 15x19x7cm. Nie znam firmy, nie znam sklepu. Ale dobrze, że jest alternatywa dla nielubiących plastiku :)



Zestaw lekarski z serii Agatka, otoli.pl, 18zł. Jedyny, jaki znalazłam BEZ torby. Szkoda, bo wszystkie elementy są, tylko biedny lekarz nie będzie miał w co się spakować. Po kieszeniach ma chować, czy co? ;) Drugi zestaw tej samej serii, 28zł, sklep - torbę już posiada. 



Zestaw lekarski SMIKI, 62,99zł, smyk.pl. Zestaw, rzekłabym, z tych wypasionych, ale też nie wszystkie przyrządy zmieszczą się to malutkiej walizeczki. Sporo drobnych elementów, zdecydowanie dla dziecka powyżej 3rż. 


sobota, 18 lutego 2012

Słowa i słówka

Moja córa, mająca 21mcy, mówi niewiele. A może inaczej: nadaje ciągle w jakimś starochińskosłowiańskim :D Prawdopodobnie doktorat mogłaby już z powodzeniem z tego zrobić, niestety - matka chmurna, durna i nie łapie. No to mądre dziecko zaczyna łapać to, co matka, tatko, babciotki i inni mówią. I tak, ku pamięci, sobie postanowiłam spisać, co następuje:
  • mama
  • tata
  • baba
  • cio-cia (tak, z podziałem na sylaby, lekko zniekształcone)
  • dzia (dziadek)
  • dzie (dzieci - i tu dygresyjka: otóż u mojej mamy znajduje się kopia pewnego obrazu Rafaela Santi, prawdopodobnie jedyna taka na świecie, na której jest madonnopodobna pani z dwójką dzieci - i to właśnie wskazując na te dzieci dziewczę zaczęło mówić DZIE. Czyli: sztuka kształci :D )
  • mniam
  • miaaa (kotek / miau)
  • uh uh (hau hau)
  • titi/kiti (kotek)
  • cieee (cześć - nowość w słowniku)
  • papa
  • lala
  • Po (tak, jeden z Teletubisiów)
  • ma 
  • n'ma (nie ma, ew. zamiast krótkiego, urwanego n' jest zamaszyste rozłożenie rąk)
  • daaa (daj)
  • taaa (tak)
  • me me me (odgłos kozy, rzecz jasna)
  • bebebe (owca)
  • kokoko
Eto wsio. Słownictwo rośnie, rośnie pomalutku. Ponoć dwulatek powinien posługiwać się zasobem 300 słów, hehe. Akurat ;)

poniedziałek, 13 lutego 2012

Malowanie pędzlem po raz pierwszy!

Pierwsza plastelina była ostatnio, jeszcze dawniej - pierwsze malowanie paluchami a dzisiaj Agata zaliczyła pierwsze trzymanie pędzla :)
Farby - plakatówki ASTRA. Wyjęłam dwie tylko. Pędzel zwykły, płaski, szeroki na jakiś 1cm. I tu uwaga - zdziwiłam się, że nie trzyma go prawidłowo, bo wszelkie inne pisadła trzyma świetnie. 

Zabawa fajna, ale młoda zdecydowanie za mała jeszcze (21mcy). Po jakiś 10 minutach wodę wylała i taplała w niej rękami :) No nic, wrócimy do farb pędzlowych za jakiś czas. Ale owszem, frajda ogromna:


środa, 8 lutego 2012

O pierwszej plastelinie

Pierwsze spotkanie z plasteliną (tak, starą, dobrą plasteliną ASTRA) zaliczone. In plus, rzekłabym. Było i próbowanie smaku (plucie też było), sprawdzanie, czy plasteliną da się rysować (tylko nie wiem, u licha, czemu na moim policzku...?), stanowcze wołanie MAMA! i ponaglanie do lepienia też, i nawet - i tu jestem zdziwiona - naśladowanie tego, jak mama robi kulkę:



Zabezpieczenia? Cerata na ławę. Ceratę kupiłam, gdy tylko zaczęły się próby pisania, rysowania, malowania. Rzecz jasna, wyciągana jest tylko do tego, na co dzień nie "ozdabia" stołu :)) Druga rzecz - plastikowa tacka, jakieś 2zł w Kauflandzie. Pewnie, że plastelina wyszła sobie z tacki, ale... takie ograniczenie widoczne dla dziecka jakoś hamuje, mam wrażenie:



Gwoli wyjaśnienia - ja młodzieży nie każę działać na stojąco :D Olewa krzesełko i wstaje, no to niech jej będzie. 

piątek, 3 lutego 2012

Wściekłość i żal

Wszyscy przez ostatnie dni żyli sprawą porwania półrocznej Madzi. Jak się teraz okazuje - porwania nie było, mała prawdopodobnie zabita przez matkę. Wersji jest wiele, ale nie o tym chciałam.

Sprawa rozgrywała się kilka kilometrów ode mnie. Wiecie, jaki to strach? Że to praktycznie ten sam teren, strach na ulicę wyjść, bo a nuż ktoś MNIE i MOJĄ córkę napadnie, skrzywdzi. Na każdych drzwiach, słupach, drzewach - zdjęcia, prośby, apele - oddajcie Madzię! Szukajcie! Nagrody! 

A tu okazuje się, że ludzie, którzy nie zasługują na miano rodziców - zrobili sobie szopkę. Nie wiem, czym się kierowali. Szczerze mówiąc - nie obchodzi mnie, czy matka chora, czy ojciec chory, czy matkę ktoś namówił - mam to w nosie. Jeśli była chora, powinna szukać pomocy, jeśli nie chciała mieć dziecka, mogła oddać, a jeśli faktycznie to był wypadek - to NORMALNA matka nie zawija dziecka i rzuca pod drzewem, a dzwoni pogotowie, woła pomocy i robi WSZYSTKO, by dziecko ratować. 

Zginęło dziecko, tyle ludzi chciało pomóc, jeszcze więcej żyło w strachu. Mam cały wór słów, którymi mogłabym teraz tych ludzi nazwać, żadne nie nadaje się do publikowania. 

I jeszcze - ci ludzie zrobili ogromną krzywdę tym, którzy kiedyś będą w potencjalnie podobnej sytuacji porwania. Bo teraz niewielu będzie chciało pomóc, większość będzie miało w pamięci tę sytuację i zawsze - podejrzenia. Stąd wściekłość na ludzi, którzy chcąc chronić własne tyłki, potrafią być tak nieludzcy. 

I tylko małej, półrocznej dziewczynki tak bardzo żal...