I automatycznie szlag mnie trafia.
Ok, ja wiem, że antykoncepcja i trzeba było myśleć, zanim się poszło do łóżka - wszak dzieci z powietrza się nie biorą. Przyjmijmy też, że zdarza się antykoncepcja zawodna. I - w ogóle to nie ma w tym momencie znaczenia: stało się. Po ptokach, w ciele kobiety doszło do zapłodnienia, komórki się mnożą jak szalone i już niedługo pomachają do nas rączką. I co teraz?
W normalnej sytuacji, czyli: jest zawód jakiś, praca, stałe zarobki, pewne miejsce do mieszkania i partner (choć nie zawsze, powiedzmy, NAJWAŻNIEJSZE do podjęcia decyzji są te pierwsze czynniki) kobieta po wpadce owszem, może załamać ręce, ale z reguły się otrząsa, bierze rzecz na klatę, nosi ciążę, rodzi i jest ok. Problem zaczyna się, gdy życie różowo nie wygląda, czyli przyszła matka: jest nieletnia, jeszcze się uczy, nie uczy się bo nie, ale perspektyw żadnych, zawodu nie, pracy nie, PIENIĘDZY żadnych, do tego tatuś chleje, chłopak zrobił papa i odszedł w siną.
Polskie prawo nie przewiduje możliwości usunięcia ciąży w takich sytuacjach (dopuszcza - choć w rzeczywistości różnie bywa dzięki KK i różnym organizacjom - w przypadku zagrożenia realnego życia matki, w wyniku gwałtu lub gdy płód posiada liczne wady, skutkujące poważną chorobą, kalectwem czy śmiercią dziecka). I ok, prawo nie dopuszcza - nie namawiam zatem nikogo do aborcji, aczkolwiek nie od dziś wiadomo, że podziemie aborcyjne ma się dobrze.
Ale, na litość boską - szalony hurraoptymizm w stylu: no co się martwisz, JAKOŚ się przecież ułoży, będzie dobrze, nie możesz usunąć bo od pierwszych komórek to człowiek, ZBRODNIARKA! bo kobieta choćby tylko odważyła się pomyśleć o usunięciu ciąży - doprowadza mnie do pasji.
Żadna z krzyczących tak nie zastanowi się, że tu nie ma co liczyć na cud. Są sytuacje, rodziny, gdzie było, jest i będzie źle. Że ta, nie daj Boże nieletnia, przyszła matka nie ma złamanego grosza, a pieniądze są potrzebne. Ciążę teoretycznie państwowo można prowadzić, ale niech tak zdarzy się choroba w ciąży poważniejsza - leki trzeba kupić. Żywić się porządnie też by wypadało. No i gwóźdź programu: wyprawka dla dziecka (i dalsze utrzymanie go). Kilka tysięcy na początek, a co dalej? Zdrowe dziecko to powiedzmy jakieś 400zł miesięcznie (jeśli nie jest piersiowe to więcej). Ale wystarczy choćby alergia - i koszta wzrastają. W naszym kraju (i chyba nigdzie na świecie) nie da się utrzymać dziecka i siebie bez pieniędzy.
Teoretycznie można rozważyć oddanie do adopcji (choćby ze wskazaniem) lub pozostawienie dziecka w oknie życia. Tyle, że jeśli dziewczyna, kobieta w ciąży od razu wie, że nie byłaby w stanie tego uczynić - znów pytanie: co dalej?
I nikt, NIKT, żadna z tych krzyczących nie zastanowi się nad tym. Łatwo powiedzieć aborcji NIE. Bo to nie one będą się zmagały z niewyobrażalnymi problemami. I żadna nie pomoże, potrafią tylko krzyczeć.
Dzisiaj przeczytałam: w takich sytuacjach życie może być tylko czarne lub białe, tu nie ma miejsca na szarości. A guzik. Tu się trzeba zastanowić mocno, co zrobić, jaką decyzję podjąć. Tu trzeba poszukać, czy w ogóle jest jakakolwiek szansa na pomoc, z którejkolwiek strony.
W naszym kraju (i chyba nigdzie na świecie) nie da się utrzymać dziecka i siebie bez pieniędzy. A mam wrażenie, że krzyczące o tym zapominają.
Raz jeszcze: nie namawiam do aborcji. Namawiam do tego, by zastanowić się, co i czy w ogóle mogę coś zrobić w dramatycznej sytuacji. Czy jest jakakolwiek realna szansa na to, że będę mogła dziecko utrzymać.