Zapewne wszyscy zainteresowani tematem słyszeli: pierwszaki w 2014r. mają mieć podręcznik za darmo. Darmoszka dla rodzica, rzecz jasna, bo nie jest to tak, że ktoś w czynie społecznym książkę napisze, inny ktoś wyda...
A ja na miejscu rodziców to, jeśli wierzący, modliłabym się każdego dnia, by ten pomysł nie przeszedł.
Założenia są takie:
1) rodzic za książkę nie płaci
2) właścicielem książki jest szkoła
3) książka ma starczyć 3 rocznikom (na koniec roku uczniowie oddają książkę szkole, ta - przekazuje we wrześniu kolejnej grupie uczniów)
4) ma zawierać treści dydaktyczne polonistyczne, matematyczne, społeczne i przyrodnicze
5) do podręcznika wcale nie musi być żadnych ćwiczeń
6) podręcznik nie może zawierać miejsc do wpisywania czegokolwiek, do wycinania, klejenia
7) nie będzie mógł też zawierać żadnych poleceń czy treści, odnoszących się do innych miejsc typu ćwiczeniówka
8) decyzję o doborze podręcznika ma podjąć zespół nauczycieli, a opiniować ma to Rada Rodziców
9) szkoła otrzyma dotację na zakup materiałów dodatkowych/ćwiczeń (do wysokości 50zł) oraz na zakup podręcznika do nauki języka obcego (do wysokości 25zł), opcjonalnie materiały dodatkowe (karty pracy) będą mogły być drukowane w szkole, przy czym nadal na ucznia na rok będzie trzeba zmieścić się w kwocie 50zł
To chyba najważniejsze elementy. To po kolei... Albo nie, bo tu muszę trochę odwrócić kolejność celem wyjaśnień:
Punkt 3 - czy ktokolwiek w Polsce wierzy, że książka używana przez okrągły rok (a potem następny, aż trafi do trzeciego rocznika - któremu ma posłużyć również 10mcy) przez 6-7-8 latka będzie już po tym pierwszym roku w dobrym stanie? Siłą rzeczy używanie jej przez 5 dni w tygodniu w ciągu 10mcy nauki - odbije się na jej wyglądzie. Inaczej o książkę potrafi zadbać licealista, a inaczej dziecko, które ledwo z przedszkola wyszło.
Punkt 2 - co idzie za p. 3 - nigdzie ani słowa nie znalazłam o tym, co szkoła zrobi, gdy książkę uczeń zgubi/zniszczy (a raczej - zniszczy się przez zwyczajne użytkowanie). OP (organ prowadzący) da pieniądze szkole tylko raz na 3 lata. A co w sytuacji, gdy ja jako rodzic będę chciała dla dzieci nowe podręczniki? Akurat obie moje rocznikowo miałyby dostać je jako ostatni rok...
Punkt 4 - edukacja polonistyczna, matematyczna, przyrodnicza i społeczna w jednej knidze? toż to cegła będzie. I proszę nie mówić mi, że dziecko ma w szkole to zostawić! w książce są czytanki, są treści konieczne do opanowania/zrozumienia materiału, bywa, że dziecko czegoś nie łapie i nawet na poziomie klas młodszych trzeba przysiąść fałdów i się nauczyć. Bywa, że zwyczajnie rodzic czegoś nie pamięta (ręka w górę, kto z was potrafi rozpoznać na przykład wszystkie zboża? a zapewne było w młodszych klasach...). Mało tego - ja się pytam, czemu nikt nie wspomina o informatyce (chociaż osobiście mi się lepiej bez podręcznika uczy), religii (bo jednak większość dzieciaków chodzi), muzyce, plastyce...? Mam rozumieć, że te treści zostaną wyrzucone z edukacji wczesnoszkolnej?
Punkt 6 - przychodzi przedszkolak do szkoły - przedszkolak, który dotąd uczył się z książeczek kolorowych, ciekawych, gdzie było coś do narysowania, wycięcia, przyklejenia - i kabum! jak obuchem w łeb, bo dostaje książkę, której ma strzec jak oka w głowie i broń cię panie Bucku cokolwiek w niej! Zaiste, genialna (anty)zachęta do nauki. Nie wiem, komu gratulować tak żałosnego pomysłu.
Punkt 7, łączący się automatycznie z punktem 5 - nie dość, że każe się dzieciakom przeskoczyć rozwojowo calutki rok, to jeszcze zabiera się im narzędzie nauki - nierealne jest uczenie się z samego podręcznika (piszę o etapie wczesnoszkolnym wyłącznie). Taaak, wiem, że kiedyś ćwiczeń nie było - jak nie było komórek, komputerów, Internetu, szybkich samochodów, a ludzie to w jaskiniach mieszkali - to może się całkiem cofnijmy? Ćwiczenia dla dzieciaków to BARDZO ważna podstawa - szlaczki, ślady do powtarzania, rytmy do powtarzania w zapisie, wzorniki liter, monografia cyfry, rozpisywanie ręki, rysowanie, cięcie, porównywanie różnic, szukanie ukrytych elementów, zapisywanie, obliczanie i tak dalej. Słowo honoru - JA sobie poradzę bez ćwiczeń, ale proszę w takim razie mi wyposażyć klasę w liczmany, sznurówki, korytka z piaskiem, układanki, pomoce dydaktyczne typu "kolorowe liczby" czy "ruchomy alfabet", proszę mi dać dziesiątki pięknych, koniecznych materiałów - wszystko w ilości sztuk 25 na jedną klasę! bo oczekiwanie, że 6latek chętnie będzie uczył się z jednej siermiężnej książki + zeszyt do liter i do matematyki - to w dzisiejszych czasach jakaś totalna utopia! A w szkołach nie ma wyposażenia odpowiedniego, zastępującego ćwiczeniówki.
Punkt 9 - przyjmując, iż nauczyciel wybierze opcję drukowania kart pracy, zakładając, że będą to 3 strony dziennie na ucznia (a to jest bardzo mało), koszt roczny wyniesie ok.260zł/dziecko. Szkoła dostanie 50zł a skąd reszta? No jak to - rodzic będzie musiał dopłacić, bo szkoły zwyczajnie nie mają pieniędzy na takie atrakcje*. Opcja z zakupem ćwiczeniówek - odpada z prostego powodu: edukacja wczesnoszkolna to edukacja zintegrowana, czyli przedmioty i tematy lekcji łączą się ściśle ze sobą. Przykładowo: mówimy o darach jesieni - w zakresie edukacji plastycznej wyklejamy plasteliną szkic kasztana, edukacja matematyczna to przeliczanie żołędzi w zakresie 5, edukacja muzyczna to śpiewanie piosenki o Jarzębinie i tak dalej. Tzn. ja to bardzo trywializuję teraz, tylko nakreślić chciałam. I tak - podręcznik darmowy wprowadzi cyfrę 5 w listopadzie w okolicach Święta Niepodległości - ćwiczeń do niego nie ma, no to szukam czegoś dostępnego na rynku z innych wydawnictw. Ale niestety, wydawnictwo X ma w ćwiczeniach tę cyfrę wprowadzaną w okolicach Dnia Edukacji Narodowej i tematycznie z tym jest wszystko powiązane, a wydawnictwo Z pokazuje cyfrę dopiero w okolicach Mikołajek! to jak ja mogę s ich ćwiczeń korzystać przy 11 listopada?
Biorąc to pod uwagę zastanawiam się, czy ktoś z pomysłodawców w ogóle zna się na nauczaniu zintegrowanym?
Punkt 8 - tak czy siak na danym etapie nauczania z reguły podręczniki wybiera się wspólnie, natomiast z całym szacunkiem do Rady Rodziców - czy chcielibyście, by ktoś się wam wtryniał w to, z jakiego programu korzystacie jako księgowe, jaką macie recepturę na wypiek chleba we własnej piekarni czy jakiego kleju macie użyć do reperacji protezy zębowej jako protetycy? Nie, prawda? To, o czym w tym poście piszę - większość rodziców naprawdę nie zdaje sobie sprawy z tych kwestii, bo w temacie nie siedzą - to żadna obelga, tylko czysty fakt. Dlatego tu taką totalną łopatologię uprawiam. Ja się nie znam na doborze materiałów do szycia i też krawcowej nie mówię...
Tym sposobem dotarłam do punktu 1 - rodzic za podręcznik nie zapłaci, ale nie zmienia to faktu, że w takim razie będzie kupował różne inne rzeczy. I summa summarum pakiet książek (tzw. BOX - bo tak są sprzedawane podręczniki w klasach 1-3) kosztowałby jakieś 200-220zł (a nierzadko taniej, obok mnie jest księgarnia, która w lipcu zawsze ma rabaty 15% i pakiet kosztuje poniżej 200zł), dziecko byłoby zadowolone mając nowe, pachnące i CIEKAWE materiały do nauki, nauczyciel miałby czym pracować, dziecko by się nie przeciążyło i tak dalej.
I na koniec - rząd chce nałożyć na wydawnictwa zakaz doposażania nauczycieli. Wiecie, co nauczyciel dostaje? alfabet ścienny, plansze edukacyjne tematyczne do wieszania w trakcie zajęć, liczmany dla całej klasy, pakiet książek dla siebie, przewodnik do podręcznika, czasem multibook (jeśli ma tablicę multimedialną). I rząd zamiast zakazywać tego powinien się cholernie wstydzić, że to wydawnictwa muszą wyposażać dzieciaki, zamiast rządzący. Bo takie rzeczy powinny w szkołach być odgórnie.
*W poprzednim poście pisałam o tym, że edukacja darmowa u nas nie istnieje - podtrzymuję, i pamiętam, że mam myśl rozwinąć ;)