17 maja 2010 roku przyszła na świat
moja (no ok., mego męża też :D ) córka, Agatka. CC, małą
wyjęto, pokazano mi nad głową, pozwolono pocałować a moja
pierwsza myśl: o, jaka brzydka :D Ale spokojnie, to nie
rozczarowanie, nie niechęć – po prostu dziecko umazane, ryczące,
skrzywione niezłym wkurwem – a myśl następna: niech ją umyją,
bo chcę ją dokładnie zobaczyć :)
Teraz ta dwuletnia dziewczynka jest strasznie fajnym, z reguły pogodnym dzieckiem :)
Pochwaliłam się, a teraz słów parę
na temat porodu, szpitala, obsługi. Osobiście nieco, ale może
komuś tym wpisem pomogę, bo rodziłam w miejscu specyficznym, wokół
którego narosło wiele mitów i legend ;) Drastycznie nie będzie,
co bardziej wrażliwsi mogą czytać spokojnie. Zaznaczam - to było DWA lata temu, ceny podejrzewam są nieco inne, a i słyszałam, że już ZZO nie jest płatne.
Szpital – marzenie, prywatny w
Katowicach na Łubinowej i z czystym sumieniem mogę polecić. Ciążę
prowadziłam u dra Marka Słonicza* (pracującego na Łubinowej),
lekarz BARDZO spokojny, opanowany, kulturalny (zaznaczam – znam go
wyłącznie z wizyt prywatnych, aczkolwiek kilka koleżanek chodziło
państwowo i też nie narzekały). Sam z siebie może nie sypał
tonami informacji, ale zapytamy – odpowiadał wyczerpująco.
Gabinet czyściutki, z usg nie najnowszym, ale spokojnie nawet taki
laik jak ja po 2 usg już wszystko widzi. Partner może być przy
każdym badaniu. Koszt dwa lata temu – 100zł/wizyta, teraz, z tego co
wiem, 150zł. Centrum Katowic. Przyjmuje też na nfz w Siemianowicach Śląskich na Bytkowie. Dla kobiet mających
dziwną/trudną/ciężką pracę spokojnie wystawi l4 (a znam
takiego, co to 2 tygodnie przed rozwiązaniem nie chciał wystawić).
Wady? Od lekarza prywatnego nie można dostać skierowania na
badania, więc wszelkie robiłam z własnej kieszeni, tj. morfologie
wszystkie, mocz, krzywa cukrowa, poziom żelaza, wapnia, potasu i tak
dalej. Nie są to jednak badania kosztowne, więc ujdzie. Tyle, że teraz ciut przepisy się zmieniły i badań trzeba mieć nieco więcej.
Co do samego szpitala – leżałam
równy tydzień, więc miałam okazję obejrzeć każdego pracującego
tam ginekologa, położną, pielęgniarkę. Wnioski: jedna, jedyna
pielęgniarka niemiła. Nawet nie chamska, po prostu jakaś taka…
no niemiła i już.
Sala przedporodowa – 3 łóżka,
łazienka duuuża przechodnia, łącząca się z gabinetem zabiegowym
(to tam badane są kobiety przed porodem, to tam robiona jest
lewatywa – i od razu podam, że nie trzeba samej kupować w aptece,
w sumie nawet nikt mnie nie pytał, czy chcę, usłyszałam że
będzie i już – ale wiem, że to nie obowiązek, można odmówić
i nikt nie robi problemu). Salę przedporodową z porodówką łączy
niewielki korytarz, na którym mama po porodzie leży z dzieckiem
(tak, są parawany i wówczas nikt poza położną/lekarzem/pielęgniarką
nie ma prawa tam wejść, tylko rodzice i maluszek).
Sala porodowa – marzenie. Dwuosobowa
(akurat nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, bo jest możliwość
takiego zasłonięcia, że choćbym chciała podejrzeć – nie da
się, poza tym nie ma co się łudzić – kobietę na sali porodowej
słychać w przedporodowej ;) ), jest wanna, genialne, nowoczesne
łóżko, kilka rozmiarów i faktur piłek do skakania, drabinki przy
ścianach, krzesło porodowe, worki sako różnych rozmiarów,
ubikacja, no i – muzyka i świece. Tak, to nie żart. Rodzić można
w pozycji dowolnej, co tylko kobieta wymyśli, jak tylko jej ciało
podpowie – położna jedynie podpowiada, w której najlepiej może
chronić krocze (i znów wtręt – w szpitalu BARDZO kładą nacisk
na ochronę). Położna nie jest ciągle, daje duuużo intymności.
Na życzenie – ZZO, płatne 500zł (ważne – położna sama nie
zaproponuje, bo to usługa płatna i nie może, dlatego jeśli
kobieta chce – musi sama na początku porodu powiedzieć, a płaci
się przy wypisie), ale jeśli poród kończy się cc – nie płaci
się. Nie płaciłam więc, i co istotne – nie czekałam strasznie
długo na decyzję o cc, a wiem, że w wielu szpitalach decyzję
przeciągają do kilkudziesięciu nawet godzin. U mnie – od ok. 14
na sali porodowej, decyzja o 21. Sądząc po dobrym samopoczuciu
małej, gdzie indziej przetrzymaliby mnie jeszcze dłuuugo. Wyjaśniam
– nie znaczy to, że akurat ten szpital „lubi” cesarki. W ciągu
tygodnia poznałam 8 rodzących, a tylko 1 z nich miała zabieg,
wcześniej ze znanych mi kobiet 2 miały, 3 nie. CC –
przeprowadzona błyskawicznie, sprawnie, szycie śliczne (cieniuteńka
kreseczka, krótka, szwy nowoczesne), w niezmiernie miłej atmosferze
(pielęgniarka głaskająca mnie po ręce dla uspokojenia, położna
rozmawiająca ze mną w trakcie). Mała po wyjęciu pokazana,
ucałowana, zaraz po czynnościach pielęgnacyjnych (ważne – mazi
poporodowej nie zmywają, ocierają lekko tylko) dana mężowi na
ręce. Zabieg był wieczorową porą, więc nie miałam już
możliwości dostawienia do piersi (zmęczenie, usypiałam bardzo)
ale wiem też, że przy np. planowanych cesarkach jest możliwość
kontaktu z dzieckiem od razu po.
Sale poporodowe – 2 osobowe (można
wykupić pojedynczą za 500zł za cały pobyt, ale szczerze mówiąc
– dostałabym pierdolca sama, jedną noc leżałam samotnie i
miałam dość). Łazieneczki (toaleta, umywalka, prysznic),
szafeczki przy łóżkach, czyściutko, w pokoju dodatkowo umywalka,
przewijak z wanienką dla dziecka – można samej kąpać, choć dla
mnie to ustrojstwo za wysokie było ;) Duży nacisk kładziony na
wietrzenie sal, na higienę położnic (taaaak, nie ma co kryć –
dziecko wali kupsztala, sika, położnica różami nie pachnie choćby
nie wiem jaką higienę zachowywała, a raczej – gigantyczne
podpaski nie pachną, a zdarzyło mi się leżeć jeden dzień z
panią, która nie chciała wietrzyć – szok). Jedzenie –
śniadanie ok. 8, ok. 14 obiad i ok. 17 kolacja –i to było za
wcześnie dla mnie. Ale smaczne. Na pewno lepsze, niż w zwykłych
placówkach.
Podejście do matki – jedna zasada –
nikt tam nie jest jasnowidzem, jeśli czegoś nie wiesz, pytasz. Ani
razu nie zostałam zbyta, olana, zignorowana, potraktowana z buta.
Nikt mnie nie ochrzaniał, że chcę karmić tak czy siak, czy pierś,
czy butla – moja sprawa. W wózeczku dziecięcym zawsze jest
buteleczka i smoczek (mleko HIPP, gotowe już), w razie potrzeby
można podać. Zarówno pielęgniarki noworodkowe, jak i położne
pomagały mi w dostawianiu małej. Fakt, że ja też nie miałam
parcia wielkiego, i np. zostawiając ją na noc u pielęgniarek (po
cc trochę jednak ograniczona ruchomość jest) nie przejmowałam się
podawaniem jej butelki. Raz tylko niechętnie ją na noc wzięły, ja
byłam z gorączką, a akurat był boom dziegciowy i maluchów od
groma, ale jednak wzięły. W trakcie KAŻDEGO badania goście i
partnerzy innych kobiet są wypraszani z sali.
Co ważne – jest dużo praktykantek.
I wg mnie to akurat dobrze, przy duuużym ruchu są one pomocne
bardzo, również w czasie porodu (akurat mnie przydały się
rewelacyjnie, w przeciwnym razie nie zeszłabym z łóżka na
przykład). Dzwoniąc z sali poporodowej często przychodziła
najpierw praktykantka, a jak coś istotnego się działo – biegła
po pielęgniarkę.
Badania noworodka – przesiewowe
słuchu, badania pod kątem fenyloketonurii (robią testy z krwi,
wysyłają do badania, i jeśli w ciągu 2 tygodni nie przyjdzie
informacja do domu – jest wszystko dobrze, to jest ogólnopolska
procedura, nie wewnątrzszpitalna). Badania stawów biodrowych.
Regularne badania poziomu bilirubiny (i tu trafiłam na przeciwne
opinie w Internecie – no cóż, ja mogę tylko zaprzeczyć). Moja
córa miała wysoki poziom, nie trzeba było jeszcze naświetlać,
ale nawet w dzień wyjścia do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy
na pewno nas puszczą, bo poziom wysoki był, na szczęście zaczął
lekko spadać. Puścili, aczkolwiek nie bardzo chętnie, kazali
duuużo poić małą by wysikiwała. I faktycznie, mała długi czas,
ze 4 tygodnie, zażółcona była. Szczepionki – refundowane,
pierwszą dostawała zaraz po urodzeniu, ale nie pamiętam na co, a w
ciągu 24h uderzeniową dawkę witaminy K. Jeśli chce się swoją
szczepionkę, należy to wcześniej zgłosić.
Jeśli nie daj Boże coś złego się
dzieje z dziecięciem, jest ono przewożone na Ligotę. I tu też
czytałam głosy oburzenia, ale prawda taka, że wiele państwowych
szpitali tak samo postępuje, nie mając zaplecza ratowniczego dla
maluchów.
Doszły mnie słuchy, że jeśli
kobieta nie prowadzi ciąży u lekarza pracującego na Łubinowej, to
powinna wykupić cegiełkę na rzecz szpitala. Nie wiem, nie
sprawdziłam, nie znam nikogo kto by rodził tam z przypadku. W
każdym razie zapewniam, że za nic nie płaciłam dodatkowo, nikomu
nie dawałam kwiatów, bomboniery i tak dalej.
Szkoła rodzenia istnieje, owszem, rok
temu kosztowała 300zł, 4 spotkania po ok. 2,5h. Warto? Chyba tak,
ja chciałam głównie poznać szpital, położne. Tematyka to:
żywienie noworodka i mamy, opieka, przebieg porodu (łącznie z
rejestracją dziecka potem i takimi duperelami tematycznymi),
gimnastyka przed- i porodowa. W skrócie podałam, rzecz jasna :) Co
mi się przydało – informacje, co z dzieckiem po wyjściu ze
szpitala (czyli USC, karta szczepień, lekarz, położna i tak
dalej), nazwy różnych leków/środków medycznych do pielęgnacji,
dieta mamy karmiącej.
* I niestety, lekarz świetny o ile ciąża jest bezproblemowa. Przy poważniejszych sprawach - zmieniłam lekarza z powodu zbyt lekceważącego podejścia. Ale to już przy drugiej, poronionej ciąży. Nie, nie, poronienie nie przez tego lekarza.