niedziela, 21 grudnia 2014

Sukienki moich córek

Post na fali tego, co ostatnio czytam w Necie o Szlachetnej Paczce czy innych aferkach z pomocą ludziom (nie)potrzebującym.

Gwoli wyjaśnienia - ubrania moim córkom kupuję różnie - w Lidlu (świetne t-shirty, bluzki, spodnie! i buty, kurtki również - za BARDZO niewielką kasę), w 5-10-15 (gdy jeszcze mieli fajne promocje, bo ostatnio już nie wiedzą, jak ceny windować :/ ), czasem w sieciówkach na wyprzach - ale... to muszą być naprawdę OKAZYJNE ceny. No i - SH, ciuchlandy czy jak to zwał. Sobie zresztą też, ja SH wielbię odkąd 16 lat skończyłam, ot, taki malutki hazardzik :) 

ZAWSZE kupuję nowe: bieliznę, buty. Aczkolwiek zdarzyło mi się w SH kupować nowe rajtki, z metką. 

Dlatego gdy czytam pretensje ludzi, którzy nie dostali super-hiper-firmowo-metkowych ciuchów (przy czym słowo "dostali" jest tu kluczowe), to mnie autentycznie trafia. Oboje z mężem pracujemy, nie mamy zapewne najgorszej sytuacji, ale kasą, za przeproszeniem, nie rzygamy. Od pierwszego do pierwszego. Wakacje dla 4osobowej rodziny to dla nas OGROMNY wydatek. 
A w SH można znaleźć perełki, perelki! 
Tak więc - przejrzałam dzisiaj szafę sukienkową moich obu panienek - i... TRZY na kilkanaście to kiecki kupowane nowe, metkowe. Reszta - SH lub spadek po innej dziewczynce, też zresztą upolowane w SH. I popatrzcie - źle jest? Nawiasem mówiąc, taka marka TOPOLINO - nie wiem, skąd, ale rewelacyjnej jakości mają ubrania dla dzieci! Ktoś kojarzy, co to? Drugie takie cudo to IMPIDIMPI, też tylko w SH łapię, nigdzie więcej...

Sukienki moje dziewczyny uwielbiają, zwłaszcza starsza (młodsza założy też coś innego, ale, że starszą naśladuje...), no to noszą. Mnie wsio ryba, nawet w taką pogodę jak teraz lepiej, bo na rajtki założą getry ocieplacze, proste do zdjęcia, i szlus. 

Ok, lecimy - najpierw dla młodszej panny:

Po duuużo starszej kuzynce

W piątek upolowana za całe 12zł :D Nie złapałam koloru - jest cudownie morskobłękitna, porządny sztruks, a hafty piękne! Firma - H&M.

Również piątkowa, również za 12zł, proszę Państwa - sam Tommy Hilfiger się kłania :D

SH, ale po Agatce. 

Jedna z nielicznych, nowych, za 12zł w KiK-u, taka niemiecka sieciówka. Mięciutki welur, idealne na bodziaka do legginsów.

Topolino właśnie, SH, jakieś 10zł, po Agatce. Kolor ciut inny, taki... winny bordowy, śliczny.

SH, też pewnie nie więcej niż 12zł, Girl2Girl - firmę kojarzę tylko z SH, ale porządne bardzo rzeczy. Po Agatce - więc kij wie, ile dziewczynek to nosiło, śladów zniszczeń brak.

Po Agatce, ale nówka, prezent, firma polska - bardzo lubiana sukienka przez obie dziewczyny.

Znów SH i znów po Agatce.

A to już kiecki starszej:

Nowa, 20zł, Auchan. Potrzebna była do przebrania gładka kiecka, i... jest to jedna z ukochanych sukienek córki. Bo czerwona!
Next, 12zł (coś te moje SH wielbią tę cenę), noszona 2 rok bez zużycia.

Kolejny piątkowy zakup, 12zł :D Metka ciut sprana, nie widzę dobrze, coś jak... Mary Anne? jest coś takiego? 

Trzecia nowa przeze mnie kupiona - 30zł bodajże, KiK. 

Sh, Girl2Girl, jedna z częściej noszonych, bo się kręci. Cieniuteńki sztruks.

SH, bardzo dawno kupowana, bez śladów użycia. Te guziczki na górze to ściema, tam są BARDZO mocne rzepy :) 

Kiecka dostana po córce koleżanki i chyba też SH, ale ładna. 

SH... ani firmy nie pamiętam, ani ceny. Ale noszona bardzo często!

sobota, 1 listopada 2014

Polskie litery pisane

Nie ukrywam, że jako pedagog zwracam wielką uwagę na zawartość książek tzw. edukacyjnych. Agatka bardzo lubi różne te takie "Książeczka 2-,3-,4-,5-,6 latka", co to i jakieś kolorowanie, i naklejki, i jakieś zadania (pseudo)edukacyjne. Ale, no właśnie. Za każdym prawie razem coś mnie trafia, bo biorę do ręki książkę niby dla 5 latka (młoda ma 4,5 roku), a tam zadania na poziomie 3-4 latka maksymalnie. Albo, dla odmiany, zadania wymagające umiejętności czytania (no tia, bo każdy 5 latek czyta biegle...). Z kolei książeczki uczące "pisania" najchętniej wywaliłabym wszystkie z półek księgarnianych, bo to, co one pokazują, to się tylko do kosza nadaje - poważnie. W każdej inny kształt liter, niemal w każdej błędny - kompletnie różny od tego, czego dzieci będą za moment miały uczyć się w szkole. A przestawienie dziecka na inny kształt liter to mordęga - dla dziecka głównie. Tu uczulam - naprawdę, jeśli któryś rodzic chce pokazywać dziecku litery - jestem jak najbardziej ZA tym, ale niech to będzie kształt obowiązujący w polskiej szkole (jeśli, rzecz jasna, dziecko w naszym kraju żyjące). Wzornik na przykład tu:






czwartek, 2 października 2014

Rodzicu ! szkoła nie nauczy Twojego dziecka czytać!

Przedszkole umywa ręce - bo "MEN zabrania"*
Rodzice posyłają dziecko do szkoły przekonani, że to właśnie tam dziecko ma poznać litery, pisanie, czytanie.
No to zastanówmy się...

Edukacja w 1 klasie to:

- 12h edukacji wczesnoszkolnej
- 3h wychowania fizycznego
- 1h zajęć komputerowych
- 1h plastyki
- 1h muzyki
- 2h języka obcego nowożytnego

W ciągu 12h edukacji wczesnoszkolnej trzeba zrealizować treści: matematyczne, polonistyczne, społeczne, przyrodnicze, techniczne. Godzinowo wg wytycznych podstawy programowej na język ojczysty nauczyciel ma przeznaczyć 4h w tygodniu. A w ramach tych 4h: nauka pisania liter (co zabiera najwięcej czasu - przy wprowadzaniu litery pisanie po śladzie i odwzorowywanie liter to 25-30 minut z głowy), głoskowanie (nauka tego, co słyszymy na początku, w środku i na końcu słowa zajmuje dzieciom szmat czasu), słuchanie, treści gramatyczne, wypowiedzi ustne uczniów, jakieś zabawy dramowe. I... czytanie. Najlepiej codziennie, prawda?

No to czytamy. Wprowadzone 3 litery, mamy sylaby LA, AL, LO, OL, LOL i proste wyrazy: ALA, OLA, LOLA, LALA, LALO. Piszę na tablicy, czytam na głos, pokazując po kolei sylaby. Czytają chętni uczniowie. Potem czytają wskazani przeze mnie. Dostają JEDNĄ linijkę, wielką czcionką, do czytania w domu. Wszystko z tych 3 liter - to, co podałam powyżej. Adnotacja: ćwicz czytanie w domu.

Super. Najprostsze, co może być. Potem będzie tylko trudniej. 
Następnego dnia sprawdzam, kto w ogóle do tego w domu zajrzał. Hmmmm. 1/4 uczniów.
Ok, tłumaczę znów - siądźcie z mamą, tatą, babcią, ćwiczcie - to podstawa. Nauka czytania na tym właśnie polega: na ćwiczeniu. Rodzice dostają informację do zeszytu - by ćwiczyć, by siąść z dzieckiem na początku, bo samo nie przeczyta - mimo tego, że w klasie było wspólne czytanie.
Następny dzień - to samo. Podchodzę do jednego, drugiego... Patrzą na "la" i nie wiedzą: czego ta kobieta ode mnie w ogóle chce?

Za kilka dni kolejna litera - M. Zakres sylab i słów powiększa się. To już proste "mama", ale i MOLO, LAMA, MO, OM, MOLA, LAMO. Plus do tego oczywiście wcześniejsza "czytanka". Codzienne, kilkunastominutowe czytanie w klasie (z trudem wyszarpany czas, którego wciąż mało, mało!) i.. mam wrażenie, kompletny brak czytania w domu.

Zaległości rosną.

Czytanie jest tą umiejętnością, która musi być utrwalana. Tak, jak uczeń szkoły muzycznej musi siąść do pianina po lekcji, tak uczeń 1 klasy musi czytać poza zajęciami szkolnymi. Tak było zawsze. W szkole dziecko pozna litery - dowie się, że da się je łączyć, dowie się, JAK je łączyć i odczytywać - ale trening czyni mistrza. Bez tego dziecko czytać nie będzie i już. 

niedziela, 28 września 2014

Pomysły prezentowe-zabawkowe po raz nie wiem który :D

No proszę, i znów - za 2 miesiące Mikołajki :D A potem Gwiazdorek, a potem jeszcze dla mojej młodszej - styczniowe urodziny. W tym roku prezenty muszę znaleźć dla 4,5 latki, 2latki, niespełna 3latka i półroczniaka. No zwyczajnie, nie jestem bogata, trzeba kupować z wyprzedzeniem ;) 

Najłatwiej ze starszą córą, bo ta - ma już pewne marzenia sprecyzowane. No to tak:

Lalki Equestria Girls. Pomijam, że... no brzydkie są. Ale lepsze niż MH. 
Najlepiej Rainbow Dash i Applejack. Koszt - wersje podstawowe ok. 50zł, foto smyk.pl:


Agatka kocha wszelkie księżniczki i wróżki. Zwłaszcza te drugie. Myślę, że spodoba się jej coś z serii Playmobil Fairies/Princess. Na przykład (ceny przeróżne, to, co oglądam to 40-80zł). Wybór jest naprawdę ogromny, jakieś 30 mniejszych i większych zestawów:

Foto: playmobil-blog.pl

Foto: smyk.pl
Z zestawów Playmobil mamy już weterynarza, rodziców z wózkami i domek - naprawdę porządne zabawki, lubiane.

Tradycyjnie już u nas - lego. Tym razem już małe, pewnie seria friends, aczkolwiek ceny są... niemoralne :/ na przykład (foto smyk.pl):


I Barbie - tu nie ma sprecyzowanego typu, po prostu "wróżka" :D Cena na all ok. 80zł (tu foto: smyk.pl):


No i tradycyjnie - książki. Na ten moment wybieram 3 pozycje (foto: matras.pl):





Dla niespełna 3latka mam już kupione coś ;) miecz z grubej, sztywnej pianki - kiedyś Biedronka miała je w ofercie, ładne, do tego chcę dokupić... konia :D takiego na kijku, muszę upolować jakiś kiermasz wiejski, tam widywałam. I drewniany pociąg mam, z nakładanymi klockami. 
Z uporem maniaka też będę dawała książki, mimo, iż młody nie bardzo...

Dla prawie 2letniej Dorotki... Też oglądam Playmobil. Bardzo lubi zabawę różnymi figurkami starszej siostry, niestety - one wszystkie mają jakieś malutkie elementy. Playmobil z serii 1-2-3 jest dostosowany dla maluchów! Tyle, że wybór trudny :D 
Mam na oku też zabawkę, którą kilka razy oglądałam i chciałam kupić Agatce, ale jakoś się rozmyło. Torebka Julii, z laleczką, firmy K'S kids, pokazywałam tutaj:


Dorotka jet BARDZO lalkowa i BARDZO torebkowa. 
Myślę też nad matą wodną, miałam po Agatce, niestety - nie mam pojęcia, gdzie jest. Zaginęła u babci gdzieś, babcia szaf i szafek ma od groma :D Nie do znalezienia.

No i chyba... jako wspólny prezent dla moich dziewczyn poszukam nowych kubeczków, łyżeczek i tym podobnych - dla lalek. Część im się już połamała, pogubiła, zostało niewiele i są aferki ;) 

A dla dziecięcia najmłodszego, półrocznego - się zobaczy. Wpadnie coś w oko, to kupię, za dużo tego na all :D



piątek, 15 sierpnia 2014

Zaproszenie

Ladies & Gentleman! Panie i Panowie!
Teatrzyk "Domowy" ma zaszczyt zaprosić Państwa na premierę!
Przedstawienie odbędzie się dzisiaj o godzinie 6:02! W repertuarze spektakl pt. "Która córka głośniej zamiauczy"!

Bilety wyprzedane zmordowanym Rodzicom.

Kurtyna.

Kocia jego mać...
Obie. OBIE! obudziły się o nieludzkiej porze w doskonałych humorach i zabawiały się, miaucząc i grając na instrumentach.

sobota, 9 sierpnia 2014

Beznadziejnie głupia miłość

Ci, którzy znają mnie osobiście doskonale wiedzą, żem gaduła. Nawiązanie kontaktu z drugim człowiekiem nie sprawia mi żadnego problemu, co często odczuwam na placach zabaw - niemalże zawsze znajdzie się jakaś mama/babcia, nawet tata ;) do rozmowy. Wczoraj również - mama i babcia 5etniej dziewczynki.

Na oko - normalna, niepatologiczna rodzina, mama raczej wykształcona. Dziewczynka wcześniak, wedle słów obu pań - na szczęście ok, na ile mogłam stwierdzić sama - normalne, zdrowe dziecko, bez opóźnień. 

Moja córa starsza zaczęła się z nią bawić, a więc nić porozumienia nawiązana, od słowa do słowa słyszę: 
- bo wie pani, to nasze jedyne dziecko...

Aaaaha. Nastawiłam uszu, ciekawa, co będzie dalej, bo lampka mi się zaświeciła mocno czerwona. No i tak - dziewczynka dopiero teraz idzie do przedszkola, bo "wie pani, bardzo daleko mamy, 3km musiałabym jechać" - nic to, że ja do pracy jadę 5 razy dalej, że do przedszkola co prawda mam jakieś półtora kilometra, za to wracamy pieszo robiąc ich z 5. Pani nie ma prawa jazdy - no cóż, ja też nie. 

... I wie pani, ja to się boję, jak ona sobie w przedszkolu poradzi, czy jej dzieci nie będą dokuczały...

Hmmm. Mała kontaktowa, widać, że towarzystwa spragniona, przedszkole akurat znam dobrze, pracowałam w nim. Próbuję racjonalizować obawy mamy i babci, opowiadam, jak tam jest, że nauczyciele w porządku, przygotowani dobrze, że współpracują ze szkołą, z biblioteką intensywnie, dużo się dzieje, dużo miejsca do zabawy. No ale... wie pani, teraz to się tyle słyszy, że w szkołach i przedszkolach to łobuzy takie...

A wie pani, ona to długo nie mówiła, po 3 urodzinach zdania zaczęła budować, a logopeda to już nas chciała do neurologa słać! i do laryngologa! i nas nastraszyła! Próbuję tłumaczyć, że tak, że jeśli dziecko nie mówi to akurat laryngolog i czasem nawet neurolog muszą się wypowiedzieć, bo może być różnie. Ale panie mnie zagadały - bo wie pani, ona wcześniak przecież, to przecież miała prawo nie mówić!
Nic to, że w okolicach roku wcześniactwo bez następstw neurologicznych powinno się wyrównać, że mowy nie ma, by to pod 3 urodziny ciągnąć.

Przemilczałam, bo cóż mogę? panie i tak zdanie mają wyrobione. Ale panie zaczęły dalej: bo wie pani, ona z jedzeniem jest trudna, WCALE prawie nie chce, ja to chciałam (babcia) dawać jej danonki i te serki takie dla dzieci, ale ona nie chce! ona tylko te budynie Paula, no wie pani, łaciate takie, chciała, to zgrzewkami kupowaliśmy! po 5 dziennie zjadała! ale niech pani powie, jak to jest, że dzieci to obiadu nie chcą, prawda?


Tak trochę mnie zdeptała tą informacją, bo, kurka wodna, moja A. też jedzeniowo kiepsko, zrobiłam prędko rachunek sumienia, czy aby po 5 deserków dziennie nie dawałam. No, wie pani, nie, jakoś nie dawałam. 

Dziewczynka miła, naprawdę. Babcia i mama też. Tylko ta głupia, nadmierna miłość...

poniedziałek, 14 lipca 2014

Macierzyństwo wymaga ciągłej nauki

Odkrywcze, nie? :D
Dzisiaj chwalę siebie samą. Otóż potrafię na rowerze jeździć, ale... no zdarzają się wpadki na prostej drodze. Mam jakieś tam zaburzenia błędnika, chorobę lokomocyjną, nie cierpię karuzeli i tak dalej. W związku z czym rower opanowałam mając 11lat dopiero. Sama jeżdżę normalnie, ale jak pisałam - zdarzało mi się na prostej drodze przewrócić się w kałużę, a w ogóle taka czynność jak zatrzymanie się rowerem to dla mnie wyższa szkoła jazdy. No tak mam i już.

No ale posiadanie 2 dzieci zobowiązuje - póki A. była sama, i rok temu nawet, gdy D. malutka - fotelik rowerowy miał przypięty tata. A teraz co?

Poszliśmy dzisiaj do miasteczka rowerowego, bo takie posiadamy w mieście, szkolić. Mnie, znaczy się. W foteliku dziecię półtoraroczne, nieświadome zagrożenia ;) Za kierownicą ja - spanikowana do granic możliwości, ale ze świadomością, że albo się nauczę, albo... nici z wycieczek rowerowych, no bo jak? Mąż dzielnie rower trzymał z tyłu, gdy wrzucałam swój zad na siodełko, trzęsącymi się nogami dotykałam pedałów i wrzeszczałam: ale trzymaj mnie, trzymaj, nie puszczaj!

Ruszyłam. Ujechałam kawałek, po czym zdałam sobie sprawę, że... będzie trzeba się zatrzymać, a tu mąż w tyle stoi ze starszą córą. Łomatkobosko. Wyartykułowałam wrzask: Piotrek, ale asekuruj mnie, asekuuuuruuuuj! goń mnie! 
I w tym momencie mało nie spadłam ze śmiechu - dzielny mąż córę starszą wrzucił sobie na barana i skokami, jak dorodny kangur czy ki diabeł, jął przemieszczać trawniki by skrócić do nas dystans :D

Dziecko na baranie wyło ze śmiechu, mnie łzy pociekły, mąż nas dogonił i złapał. A potem poszło z górki - w efekcie nauczyłam się dzisiaj wozić obie dziewczyny, a jutro wyprawa po drugi fotelik.

Jestem z siebie dumna ;-)

piątek, 27 czerwca 2014

Jestem autorytetem :D

Taka sytuacja:
4letnia Agatka z 1,5roczną Dorotką na placu zabaw. Weszły w kontakt z ciut starszymi dziewczynkami, tak 6-8 lat. Siedzą na ziemi i gadają - pytanie do Agatki: a która z nas jest ładniejsza?
Młoda najpierw nie bardzo wiedziała, co zrobić, potem jakoś tak machnęła ręką nieokreślenie, rozgorzała między dziewczynkami dyskusja. Na co moja mądra córeczka:
- A moja mamusia to powiedziała, że wszystkie dzieci są ładne!

No. bo są, dziecięcym urokiem :) I cieszę się, że to sobie zapamiętała!

poniedziałek, 16 czerwca 2014

6latek w szkole - garść informacji o podręczniku i wyborze ćwiczeń

To, że w większości szkół (z wyłączeniem prywatnych i tych, którym Organ Prowadzący - miasto, gmina - zapłaci za podręczniki) jedynym słusznym podręcznikiem będzie MENowski twór - to już wiadomo. W dalszym ciągu podtrzymuję - dno. Ale widzę też plusy - dla siebie, nie dla ucznia. Książka daje dużą swobodę, z tego, co kiedyś tam wyliczałam (tu teraz dokładnie nie pamiętam, podaję przykładowe liczby) w ciągu pierwszych 3 miesięcy jest jakoś 80 dni nauki, a tematów 60 - więc mam czas, by niektóre rzeczy pociągnąć dłużej niż jeden dzień (jeśli dzieci będą miały z czymś problem), na spokojnie zrobić sobie lekturę, pojechać na wycieczkę. To plus wielki, bo jednak większość dotychczasowych książek zakładała ściśle: tydzień na 5 dni, tematy trzeba na te dni mieć. Nierealne - każdego miesiąca coś wypadnie. 
Swoboda tyczy się też doboru piosenek, zadań plastycznych, działań okołoinformatycznych czy zajęć wychowania fizycznego.
No, ale czytać z tą książką dzieci nie nauczę, nie ma szans. Matematycznie też kiepsko. Dlatego sięgam po narzędzie, które mogę - uff, radości! - wybrać sama: zestaw ćwiczeń. Większość wydawnictw bowiem na gwałt tworzy karty pracy skorelowane z ministerialną pozycją, które będzie można kupić w ramach dotacji rządowej, tj. 50zł (a właściwie: 49,5zł, bo 1% idzie na obsługę kosztów) na ucznia. Na ten moment swoją propozycję przedstawiły poniższe wydawnictwa - rzucam od razu linki z propozycjami, może którąś mamę zainteresuje:


OPERON - Ćwiczenia do podręcznika MEN (tu obiektywnie: oni mają świetnie opracowane metodycznie książki, ale dla 6latka zbyt to trudne)

GWO - Lokomotywa - i podkreślam: to NIE są ćwiczenia skorelowane! to zestaw kart pracy, który wydawnictwo oferuje po prostu w ramach dotacji. Ciekawe, ale książka sobie, ćwiczenia sobie? nie bardzo.

Didasko - Mój elementarz - i to jest to, co wybieram :) 


Z powyższych najobszerniejszą propozycję ma Operon i Didasko. Numer polega ogólnie na tym, że żadne wydawnictwo na ten moment nie jest w stanie pokazać całości - bowiem MEN podręcznik pisze w częściach, a ostatnia, 4 część ma być zaprezentowana w... styczniu 2015r.! W związku z tym i wydawnictwa tworzące ćwiczenia pod-menowskie są w czarnej dziurze. Mało tego - dotacje celowe do OP mają być przekazywane do dnia 15 października! Czyli szkoła, decydując się na dane ćwiczenia - nawet nie może zapłacić od razu, bo - nie ma. Ja już pomijam, jakie to upodlenie, jakie nieliczenie się z ludźmi kompletnie...

Na osłodę screeny tego, co wybrałam (pod podanym linkiem normalnie można to ściągnąć, 15 stron do obejrzenia - w PDFie):







piątek, 6 czerwca 2014

Plac zabaw do (nie)ogarnięcia.

Lubię place zabaw, serio. Daję 4latce sporo swobody (pomijam, że często gęsto ona chce mieć mnie blisko), w drobne sprzeczki nie ingeruję, nie biegam za nią (ani za młodszą) i nie wołam "tylko się nie ubrudź!". Nie ubieram na siłę, nie krzyczę "tam nie, bo niebezpiecznie, tam nie wolno bo mokro". Za młodszą 17miesięczniaczką no to wiadomo, łażę, choćby z racji samego nieporadnego jej chodzenia jeszcze. 
Ale, to jasnej ciasnej, nie potrafię się rozdwoić ;-) dlatego gdy tata w pracy, babcia nie może iść z nami - nie chodzimy. A. chce się huśtać (mamusiu, ale z Tobą!), w tym samym czasie D. koniecznie chce na zjeżdżalnię. Jak wiadomo, żadna z tych zabaw nie trwa sekundę... A. chce się bawić w sklep, D. chce siedzieć w kamykach i do wiaderka. Miejsca na jednym placu, ale oddalone.
Za to dzisiaj znalazłyśmy plac z kapitalnymi zjeżdżalniami :D A. zjeżdżała bardzo chętnie, aż piszczała z radości, ale i emocje były tak wielkie, że od razu po zjechaniu biegła się do mnie przytulić. Szczerze mówiąc - sama bym zjechała :D


niedziela, 18 maja 2014

4 urodziny

Wczoraj Agatka skończyła 4 lata :)
A nie wygląda! ;)
Ale metryka nie kłamie. Ciekawostka - 4 lata temu pogoda była identyczna, po porodzie, leżąc na sali, rozmawiałam z dziewczynami i słuchałyśmy błyskawic i wycia wiatru.

Moja córeczko duża już, przytulam z całych sił i daję moc buziaków również wirtualnie - fajna z Ciebie dziewczynka :) Kocham Cię ogromnie!

piątek, 2 maja 2014

6latek idzie do szkoły - to jednak 1 klasa, nie zerówka

Pod wpływem pewnej internetowej dyskusji napiszę to, co poniżej.
Do roku szkolnego 2013/14 dziecko 6letnie to był tzw. zerówkowicz. Zdarzy się tak jeszcze w następnym roku szkolnym, tj. 2014/15, ponieważ w tzw. "zerówce" (przypominam - określenie potoczne, nie występuje w prawie!) znajdą się dzieci z drugiej połowy rocznika 2008. 
Dziecko 6letnie, które idzie jako ten sześciolatek do szkoły DO KLASY PIERWSZEJ to uczeń. Rok młodszy, ale jednak - uczeń. Ze wszelkimi prawami, ale i OBOWIĄZKAMI wynikającymi z, masło maślane, obowiązku szkolnego. Nie przedszkolnego!

Owszem - zabawa będzie. Jako przerywnik śródlekcyjny, w trakcie przerw normalnych, na zajęciach wychowania fizycznego. Zdecydowanie więcej jednak będzie nauki - czasem przez zabawę, czasem w trakcie spaceru, na podłodze, czasem tradycyjnie, przy stoliku. Dziecko będzie musiało opanować dany materiał zarówno w klasie, jak i czasem w domu - takiej, przykładowo, tabliczki mnożenia nie da się nauczyć inaczej jak na pamięć i to na głowie rodzica jest, by z dzieckiem ćwiczyć. Nauczyciel, choćby najlepszy na świecie, nie ma na to na lekcji czasu. Czytanie tak samo - nauczyciel w klasie pokazuje, co i jak, ale w domu konieczne jest ćwiczenie. Jeśli zapowiedziany jest sprawdzian ze znajomości dodawania w zakresie 10, podstawowych informacji o lesie czy adresowania kartki - wypadałoby to w domu z dzieckiem powtórzyć. Tak, jak rodzice sami przed laty się uczyli. W domu przecież, nie tylko w szkole.
Będzie i tak, że 6latek dostanie zadanie nauczenia się na pamięć wiersza - i również jest to jak najbardziej zasadne i zgodne z literą prawa :) W ogóle zadania domowe się pojawią, być może już w pierwszym tygodniu szkoły! A mogą one być różnorodne - bo pracą domową będzie polecenie "Na piątek przyniosę 3 pudełka różnej wielkości", konieczność wykonania rysunku z mamą, przećwiczenie czytania czy wypełnienie karty pracy. Różnie. Ale przypominam - to będzie szkoła, nie przedszkole, w którym nauka traktowana jest dość dowolnie.

Od strony organizacyjnej wygląda to tak:
- 18h edukacji wczesnoszkolnej, a w tym po 1h plastyki, muzyki, zajęć komputerowych oraz 3h wychowania fizycznego
- 2h religii
- 2h języka angielskiego

razem 22h lekcyjnych

Dla porównania - w przedszkolu, w oddziale zerowym, zajęć edukacyjnych wymaganych podstawą programową jest 5h tygodniowo (2x 25-30min dziennie) oraz 1h religii. Jeżeli przedszkole oferuje inne zajęcia, to są one na dzień dzisiejszy nieobowiązkowe, fakultatywne. W przedszkolu mojej córki jest to język angielski i gimnastyka korekcyjna, bowiem wychowawczynie mają uprawnienia do ich prowadzenia.


sobota, 26 kwietnia 2014

Zabawy w przedświątecznym szale

W okresie przedświątecznym nie wprowadzałam niczego nowego, skupiłam się jedynie na zadaniach utrwalających (wykorzystując np. gry wcześniej prezentowane) i ogólnorozwojowych:

Jaja niedokładnie naklejone to, wbrew pozorom, nie spaprana robota, tylko... potłuczone pisanki :D
Ukryte litery - A, E, I, O, U

Kluczowa zabawa - niestety nie pamiętam, na którym blogu to widziałam, pomysł NIE jest mój. Pierwszy etap...

... i drugi etap :)

Ustalanie wielkości

Sekwencje

Kierunki - pierwszy raz tego typu zadanie i młoda od razu sobie poradziła, a miałam obawy :)

piątek, 18 kwietnia 2014

6latek idzie do szkoły - przedstawiono I część darmowego podręcznika

Słowo honoru, że staram się być obiektywna i podejść bez emocji, chociaż to trudne. 
Pierwsze wrażenie - o, ciekawa okładka, podoba mi się! 
Po czym... lekka załamka.
Ale po kolei może:

1) Natłok barw, ogrom grafiki, morze szczegółów - po przejrzeniu PDFu czułam się zmęczona.
2) 18 liter w ciągu 3 miesięcy??? nie ogarniam. Przypominam - OBECNE podręczniki rozkładają wprowadzenie liter na okres prawie całej 1 klasy - przy czym z reguły (bo różnie wydawnictwa to prezentują) pierwszy miesiąc jest bezliterowy, a potem wchodzi 1 litera na tydzień. Do tego polskie litery idą po wprowadzeniu "zwykłych" liter (wyjątkiem jest często Ó, wprowadzane po U), a na sam koniec dwuznaki (i też wyjątek: po H wpada CH). A tu? Kurioza takie, jak dzień po dniu wprowadzone litery (K i zaraz potem Y), trudna litera (i pamiętajmy - głoska od razu) Ś zaraz po S, no i samo tempo - zabójcze. To NIE jest tempo dla 6latka! 
3) Monografia cyfr niewspółmierna do liter - na ten czas przypada wyłącznie 1, 2 i 3, i już na cyfrze 3 dodawanie i odejmowanie. Słabo...
4) Tekstów w podręczniku niewiele, by nie powiedzieć - zbyt mało. Zarówno tych do czytania przez nauczyciela (aczkolwiek to mogę in plus zaliczyć również, bo mam wolną rękę co do wyboru), ale też i tych do nauki czytania. Ja się pytam - NA CZYM dzieci mają się uczyć czytać? Z pewnością nie na tym podręczniku. Czyli nauczyciel drukuje teksty, bez ilustracji rzecz jasna (koszta, koszta!)...
5) Muzyka w minimalnym stopniu, plastyka to praktycznie polecenia "namaluj/narysuj". I jak wyżej - mogłoby być in plus, bo ta wolna ręka, ale... bierzmy też pod uwagę to, że dzieci chorują. Nie ma ich w szkole a potem nadrobić zaległości trzeba. Jak? rodzic nie wie, jaki jest tekst piosenki, nie wie, jaką pracę plastyczną wykonać. Owszem, może iść do nauczyciela i pytać, ale czy nie prościej jest to zamieścić w podręczniku? Tyle, że pewnie koszta by wzrosły, a wszak tanio ma być. Głównie dla ministerstwa, gdyż szkoły będą musiały sobie poradzić i wynaleźć środki na drukowanie, kserowanie. Albo rodzice będą musieli wyłuskać konkretną sumkę składkową na papier i toner.
6) Polecenia dla 6latków mocno abstrakcyjne: wymyśl znaczki dla słów "na, pod, obok...", organizowanie wystawy zabawek samodzielnie wykonanych, wymyśl i narysuj komiks, wymyślcie scenki przedstawiające dodawanie - to nie jest poziom 6letniego dziecka.
7) W ogóle nie ma w głoskowaniu wprowadzenia 2 kolorów (przypominam: czerwony dla samogłosek, niebieski dla spółgłosek). 
8) Polecenia z wykorzystaniem jakiś elementów typu trójkąty czy inne, i teraz pytanie - te trójkąty to z nieba spaść mają, czy może nauczyciel po kilkanaście dla każdego ma wyciąć? To się tak dobrze rzuci w społeczeństwo: macie za darmo! ale nie da się uczyć z wykorzystaniem NICZEGO.


I tyle chyba na razie wrażeń, bo aż kipię.


niedziela, 13 kwietnia 2014

A, E, I, O, U - bawimy się nadal

W tym szalonym tygodniu znalazło się dosłownie 30 minut na zabawę. Szkoda wielka, bo i Agatka naprawdę lubi te nasze zadania i domaga się ich, i ja mam wyrzuty sumienia. Ale codziennie coś - poniedziałek i wtorek to moje bardzo późne powroty z pracy, środa - warsztaty pisankowe w przedszkolu (świetne! machnę też posta), czwartek i w sumie do dzisiaj - moje koszmarne zapalenie spojówek. Wczoraj ciut lepiej było, to od razu skorzystałam. A dzisiaj Niedziela Palmowa, A. w kościele z babcią, ja pilnuję śpiącej D., a potem popołudnie u dziadków właśnie :)

Ale działo się tak:


w ciągu tygodnia zrobiłam dotykowe litery - wysokość 10cm, szerokość 5,5cm. Założenie - wrzucimy do wora, mała będzie losowała i dotykiem zgadywała. Chciałam dorobić jeszcze trochę, z innych materiałów, ale córa dojrzała na szafce już te, więc dałam. Podobało się bardzo, robiłyśmy na razie na zasadzie "zamknij oczy i zgaduj, co dałam ci do ręki" - oczywiście raz ona, raz ja :) Ale polecam, świetna zabawa! nasze litery są z folii aluminiowej, owiniętej taśmą klejącą, z potrójnie klejonej tektury falistej (miałam w arkuszach taką - na zewnątrz 2 razy falista, w środku kartonik, dla wzmocnienia), no i piankowe - z obu stron pianka, w środku też kartonik.


Tradycyjna dobieranka - to ćwiczenie ogólnie nudne jest, a może inaczej - aby nie było nudne, trzeba robić za każdym razem inną dopasowywankę. Tu - kwiatek z 12 płatkami, na spodzie płatka litery również są.

Poniżej - loteryjka. Zrobiłam dwustronne karty, na drugiej stronie mam samogłoski pomieszane ze znanymi spółgłoskami, ale wczoraj tylko samogłoski szły w ruch:



No i kolejna dobieranka - wisienki. Na spodzie samogłoski, na każdej gałązce jedna samogłoska.



sobota, 5 kwietnia 2014

Poznajemy litery - U

Straszny chaos u nas w tym tygodniu, czasu dziwnie mało a ten, co był - to jakiś taki... też chaotyczny. Toteż i ten wpis bałaganiarski będzie, bo nawet nie wiem, od czego zacząć.
Po pierwsze - stwierdziłam, że ponieważ Agatka wcześniej właściwie sama z siebie zapamiętała kilka liter - w tym spółgłosek - to spróbuję zrobić ćwiczenia również i z nimi, by ich nie zapomniała. Błąd, za dużo na raz.
Po drugie - zakupiłam materiałową podkładkę na wzór montessoriańskich, uważam, że na ograniczonej przestrzeni lepiej się będzie mojej córce pracowało (zresztą to samo chcę we wrześniu z pierwszakami zrobić). I tu racja.
Po trzecie - Agatka wcześniej doskonale wiedziała, jak wygląda O, i... zapomniała. 
Po czwarte - wykonywanie zadań w iście bojowych warunkach, bo z reguły w towarzystwie młodszej siostry, która koniecznie też chciała. No chciała, zabrać, zjeść, potargać... ;) Przekładało się to mocno na zdolność koncentracji uwagi, muszę tu coś wymyślić organizacyjnie.
Po piąte - Agatka ciągle chce po swojemu coś, i z jednej strony to cieszy, że ma dziewczyna fantazję, wykazuje inicjatywę i takie tam, z drugiej - muszę na początek tu narzucić pewne kwestie, choćby konieczność pracy od lewej do prawej.
Po szóste - zanim wyszło na jaw, że O się zapomniało, pokazałam U. Trudno, już nie odwoływałam ;) ale na razie zostanę przy samych samogłoskach, a mamy już: A, E, I, O, U. Musimy porządnie utrwalić.

W tym tygodniu właściwie udało się tylko 3 razy siąść do stricte literowych zadań. Za to młoda wyraźnie lubi. Oczywiście nazywanie pokazanych szablonów liter było, wykonywanie poleceń z nimi, do tego przypadkiem wyszła nam zabawa - bez wypowiadania głoski układałam usta tak, jakbym zaraz miała ją wymówić i Agatka miała powtórzyć to po mnie i już daną głoskę wypowiedzieć. Dobre ćwiczenie w sytuacji, gdy dziecko nie bardzo pamięta daną literę - pokazywałam O - ona nie bardzo kojarzyła, układałam więc usta i to była konkretna wskazówka.
Zadania były różne - poniżej, ponieważ młoda akurat bardzo chciała pisać, to patrząc na ubrania dzieci miała odczytać literę i taką samą w każdym balonie danego dziecka narysować:


Tu - wazony nazwane konkretnymi literami, kwiatki też, trzeba było skierować kwiatki do danego wazonu, a niżej - tradycyjne wyszukiwanie konkretnej litery w tekście:



A teraz z wczoraj i dzisiaj, kompletnie nie po kolei będzie ;)
Prawdziwym hitem okazała się być gra "Literkowe lody". Narysowałam wafle, dziurkaczem wycięłam kółka o średnicy 2,5cm i mniej więcej po 3 sztuki danej litery wpisałam - miała to być zabawa konkretnie na utrwalanie znanych już liter i właśnie tu nam od razu wyszło zapomnienie O. Na kartonikach napisałam po 4 litery (zostawiłam z prawej strony miejsce na późniejsze dopisanie jeszcze litery czy dwóch, by można było grać np. wszystkimi samogłoskami - na razie nie znamy jeszcze). Zabawa polega na tym, że rozkłada się wszystkie gałki lodów - literki, gracz losuje kartonik i mówi: poproszę loda o smaku liter: i odczytuje to, co ma na kartoniku. I tu dowolnie - bo albo sam sobie ułoży loda, albo układa przeciwnik:


Ozdabiamy pisankę - narysowana na połówce kartki A4, kwadraciki małe, 1,5cm najwyżej. Z drugiej strony każdego kwadracika napisałam literę, córa podnosiła, sprawdzała literę, czytała i naklejała na odpowiednie miejsce na jaju. Szybkie zadanie do przygotowania, szybkie do wykonania:


Agatka zrobiła zakupy. To zadanie też się spodobało ogromnie! Narysowałam kilkanaście produktów, z drugiej strony oczywiście każdy miał swoją literę. I rzekłam: Agatka poszła na zakupy, kupiła bardzo wiele! za niektóre rzeczy musiała zapłacić literą O, za niektóre A, I, E, U. W lewej torbie zmieściły się wszystkie rzeczy kupione za E oraz U, w prawej - I, O, A. Podnosiła każdy produkt, sprawdzała, czytała i odpowiednio naklejała. Ot, bardziej wypasiona wersja powyższej pisanki:


Układanki-rozcinanki. Narysowałam 2 pisanki, przy czym o dziwo - prostsza była lewa! mimo krzywego wzoru a cięcia poziomego. Ale te czarne linie jednak dawały jakąś wskazówkę, z nakrapianą był problem:



Sekwencje - wykorzystałam i elementy rysowane, i wycinane dziurkaczem. Najpierw było powtarzanie wzoru:


 Potem kończenie, po czym dziecię od razu zechciało robić po swojemu, czyli wzór na zmianę:


Na koniec - uzupełnianie ciągu, i o ile uzupełnianie ciągu A-B-A-B poszło bez problemu, o tyle ciąg A-BB-A-BB sprawił trudność - najpierw Agatka próbowała przełożyć elementy (rybki), ale coś nie pasowało :D dopiero moje tłumaczenia pomogły:



W międzyczasie dziecko się bawiło w tworzenie zbiorów, więc wykorzystałam okazję i bawiłyśmy się w wykluczanie - "co nie pasuje"? I tu mnie zaskoczyła bardzo in plus, bez problemu wskazywała elementy i to nawet przy trudnych zbiorach - np. kwiatki i kółka żółte, a wśród nich kółko zielone. Jedno. No zielone, ale... też kółko. A jednak bez wahania odrzuciła.