piątek, 6 czerwca 2014

Plac zabaw do (nie)ogarnięcia.

Lubię place zabaw, serio. Daję 4latce sporo swobody (pomijam, że często gęsto ona chce mieć mnie blisko), w drobne sprzeczki nie ingeruję, nie biegam za nią (ani za młodszą) i nie wołam "tylko się nie ubrudź!". Nie ubieram na siłę, nie krzyczę "tam nie, bo niebezpiecznie, tam nie wolno bo mokro". Za młodszą 17miesięczniaczką no to wiadomo, łażę, choćby z racji samego nieporadnego jej chodzenia jeszcze. 
Ale, to jasnej ciasnej, nie potrafię się rozdwoić ;-) dlatego gdy tata w pracy, babcia nie może iść z nami - nie chodzimy. A. chce się huśtać (mamusiu, ale z Tobą!), w tym samym czasie D. koniecznie chce na zjeżdżalnię. Jak wiadomo, żadna z tych zabaw nie trwa sekundę... A. chce się bawić w sklep, D. chce siedzieć w kamykach i do wiaderka. Miejsca na jednym placu, ale oddalone.
Za to dzisiaj znalazłyśmy plac z kapitalnymi zjeżdżalniami :D A. zjeżdżała bardzo chętnie, aż piszczała z radości, ale i emocje były tak wielkie, że od razu po zjechaniu biegła się do mnie przytulić. Szczerze mówiąc - sama bym zjechała :D


2 komentarze: