środa, 30 stycznia 2013

Wczorajszy dzień

Nawet nie wiem, od czego zacząć.
Może od pogody? Do rzyci, jedyne, co dobrego w tej odwilży to to, że zmiata śnieg i będę mogła normalnie chodzić/jeździć wózkiem. W każdym razie - wczoraj na chodnikach, ulicach był koszmar, zalegające sterty mokrego, podmarzłego jeszcze śniegu, kapiący syf z balkonów i chmur, wiatr. Mąż w pracy, rano odwiózł Agatkę, no więc kwestia odebrania jej z przedszkola - 3 przytanki autobusowe (fajna trasa na spacer, ale nie w taką pogodę!). Miała iść więc po nią moja mama, ale... z nią nie jest ostatnio najlepiej. Tak patrzę, i obawiam się, że stoi przed drugim udarem. No, ale to nie na tą notkę temat.
W każdym razie - mimo koszmarnej pogody stwierdziłam, że obie pojedziemy po Agu, biorąc rzecz jasna też wózek z Dorką, chociaż bardzo mi to pogodowo nie leżało ze względu na malutką właśnie. Ale samej mamy nie chciałam puszczać, chodzi słabo teraz, ogólnie bardzo nieuważna jest, rozkojarzona, czasem ma dziwne priorytety i nie bierze pod uwagę najpierw potrzeb dziecka. Nie chciałam z drugiej strony też sama jechać z wózkiem, bo miałam wrażenie, że Agu będzie bardzo zaaferowana, trudna do ogarnięcia, a tu idzie się fatalnie.
Efekt? Chodniki wąskie, po bokach stety brei, więc lazłam z wózkiem ja, i zamiast skupić się na drodze ciągle do tyłu patrzyłam, czy mama idzie. Po odebraniu starszej - szłam ja z wózkiem, współprowadząc go z nią (atrakcja!), oczy mając na tyłku czy mama idzie z tyłu. W autobusie - wchodzę z wózkiem, proszę mamę by Agu za rękę trzymała, wracamy w godzinach szczytu, tłok jak szlag, nie ma gdzie siąść z nią - oczywiście ją puściła, dobrze, że młoda o wózek się oparła. I najgorsze - wysiadamy...
Multum ludzi, wytarabaniłam się z wózkiem, za mną idzie mama z Agatką, i nagle słyszę: o rany boskie, Agatka! zbladłam... patrzę, a moja mama wysiadając się przewróciła oczywiście prosto pod autobus, pociągając Agatkę ze sobą, ta się uderzyła w głowę i nogę, płacz, ja zamarłam bo tuż pod kołem leżała, tu na przystanku tłum, nie ma się jak ruszyć, ja z tym wózkiem, jakaś kobieta (niech jej się w życiu szczęści jak cholera!) rzuciła się do podnoszenia małej, ja się ocknęłam, też się rzuciłam, mała płacze, mama stoi bezradna... Najgorszemu wrogowi nie życzę, jakiś zarąbście dobry Anioł Stróż nad nami czuwał, że autobus nie ruszył. I... z jednej strony miałam ochotę zrypać mamę jak szlag, dać upust nerwom, mogłaby uważać, skupiać się na tym co się dzieje, co robi. A z drugiej co? za wiek (67 lat), za chorobę mam ją rugać? Machnęłam ręką, wyściskałam córę, wycałowałam głowę, dałam na pocieszenie krówkę. Co więcej mogłam?
Podejrzewam, że kilka siwych włosów na głowie mi przybyło.
Poniżej - pierwszy wspólny spacer sióśtr :)


12 komentarzy:

  1. Ja zawsze jak z busa wysiadam, a jest mokro, ślisko czy po prostu śnieg albo duży minus, to boję się, że rąbnę.
    Już parę takich akcji widziałam.
    Daniela trzymam wtedy kurczowo i sama się łapię czego mogę.

    Następnym razem mniej wrażeń Wam życzę. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. my drugi tydzien w domu siedzimy bo chorowitki na zmiane choruja;/

    OdpowiedzUsuń
  3. Oszsz... dobrze, że wszystko się dobrze skończyło...

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczerze mówiąc to ja się panicznie boję schodów zimą. Schodzenia po nich i wysiadania z autobusów właśnie. Już kilka razy tak strzaskałam sobie kość ogonową, że dziękuję. Wysiadając z autobusów ZAWSZE trzymam się poręczy przy drzwiach jak starsza pani;) ale mam to gdzieś co ktoś sobie pomyśli o mnie, wolę to niż strzaskany tyłek. Przejścia miałaś takie, że faktycznie można osiwieć albo zawału dostać.Bogu dzięki, że się to dobrze skończyło! Jakbym zobaczyła swoje dziecko pod kołem autobusu to też bym pewnie zbladła i skamieniała...DObrze, że się to tak skończyło!A mamę wyciągnęłabym za uszy chyba do lekarza na jakieś szczegółowe badania...Poważnie mówię...Przychodzi pewien wiek i człowiek robi się coraz bardziej hmm..."rozkojarzony".Buziaki dla Was

    OdpowiedzUsuń
  5. O ludzie...Anioł czuwał nad wami jak nic...nie zazdroszczę takiej sytuacji..dobrze że się pozytywnie zakończyło...i wierzę że stracha miałaś porządnego:(

    OdpowiedzUsuń
  6. O matulu ale historia... Oby więcej już takich nie było!

    OdpowiedzUsuń
  7. No serce mi zamarło jak czytałam
    Dobrze, że jednak te Anioły czuwają

    Szajka, dla własnego dobra wykop mamę do neurologa czy do innego lekarza, bo sobie nie dasz radę z chorą mamą dodatkowo.

    OdpowiedzUsuń
  8. Szaj bardzo dobrze, że się tak skończyło. Sama nie wiem co bym zrobiła-chyba pierwszy nerw na mamie by się odbił. Moja też potrafi sie tak zamyslić że dziecka nie widzi.
    Oby to był pierwszy i ostatni raz. Faktycznie ktoś nad Wami czuwał :)
    Namów mamę na badania-wiem, wiem że ciężko.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczyny, ależ ja ją juz do neuro wykopałam. Ba, nawet wlazłam do gabinetu sama, bo ona oczywiście problemu nie widzi, więc grzecznie przerwałam jej "pani doktor ale ja nic złego nie zauważam" i przejęłam pałeczkę. Dostaje jakieś leki na koncentrację, na pamięć - ale prawda taka, że tu i wiek, i cukrzyca, i nadciśnienie i pozostałości po udarze... I specyficzny charakter też. Teraz tylko pilnuję kolejnycb kontrolnych wizyt i tyle.
    Wiecie, że jak mama rok temu prawie dostała udaru, to - gdyby nie ciocia która z nią mieszka - ona by NIC nie powiedziała? Bo jedynym objawem była bełkotliwa mowa, ale też nie tak, by się nie dało zrozumieć - ciocia do mnie przyszła i mówi, że coś jej się mama nie podoba. Ja poszłam do nich, mama akurat jadła kanapkę jakąś, słucham - i faktycznie najpierw można było to wziąć za "mówię z pełnymi ustami więc niewyraźnie"- ale słucham, słucham i mi się nie podoba. Spytałam wprost, co się dzieje, a mama: a wiesz, od wczoraj jakoś mi się tak mówi dziwnie... Ręce mi opadły, biegiem poleciałam do pierwszego kontaktu mamy, kobieta na szczęście mamę kojarzyła dobrze, pamiętała, że ledwo co jej brat zmarł wskutek powikłań poudarowych, natychmiast skierowanie na neurologię do szpitala dała i kazała już jechać. Osiwieć można ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorośli jak dzieci.

      Tak samo było z moim ojcem.
      W łóżku się położył i leżał. Nie powiedział, że mu się w głowie kręci. Że był u lekarza po leki na nadciśnienie. (Wtedy musiałby powiedzieć, że je wcześniej odstawił.) Że go lekarz spytał czy może sam wracać - oczywiście mógł, a jakże.
      Dopiero pod wieczór, jak już go pęcherz zmusił, wstał do wc i idąc prostą drogą długości 3m wylądował na ścianie, takie miał zawroty głowy.

      I jeszcze kłócił się ze mną, że on nigdzie nie idzie, bo minie. Wtedy wykrzyczał, że był u lekarza i już ma leki.
      Jak zaczął mówić z wysiłkiem, zaczęłam dzwonić na pogotowie.
      Wtedy stwierdził, że on pójdzie tam sam. (Pogotowie to się wzywa do umierających, nie do zdrowego chłopa, przecież.)
      Poszli z moją matką.
      W drodze jej się przyznał, że mu jedna powieka opada i nie ma nad nią kontroli, a język mrowi...

      Tłuc to mało.

      Usuń
  10. Ależ macie przygody... Ty zamiast odpocząć bo porodzie, dojśc do siebie to jeszcze takie atrakcje przeżywasz :(
    Dobrze, że się to tak skończyło.

    OdpowiedzUsuń
  11. Szaja jak dają się zauważyć jakieś oznaki przed udarowe to czym prędzej skonsultuj z lekarzem nawet dwoma (jeśli jeden nic nie widzi) niech przebadają, porobią tomografie, badania bo może będzie dało się zapobiec. Druga strona, że jak widzą osobe starszą to kłada lage. Przechodziłam przez to miesiąc temu.

    OdpowiedzUsuń